Żegnaj Astralku

Astral od pierwszych chwil swojego życia, był kotem, który podbił wiele ludzkich serc. Najpierw zdobył moje, a później poszło lawinowo. To o Niego najczęściej pytali ludzie. To Jego chcieli kupić hodowcy, ale uparłam się, że zostanie z nami. W zasadzie od początku wiedziałam, że będzie wiódł szczęśliwe życie kastrata, choć pod każdym względem był cudowny.

Dałam Go w prezencie ślubnym mojemu bratu. Niestety, nieszczęśliwy splot różnych okoliczności sprawił, że kot do mnie wrócił. Z Jego zdrowiem było bardzo źle, ale udało mi się Go wyprowadzić na prostą. Był najspokojniejszym i najmniej konfliktowym kotem jakiego miałam. Czasami miałam wrażenie, że jest Mu wszystko jedno, byle miał pełną miskę, czystą kuwetę i ludzkie ręce, które będą go głaskać, a głaskanie to On kochał ponad wszystko.

Niedługo po Korniszonku, zaczął podupadać na zdrowiu. Był koszmarnie chudy, choć jadł za trzech i był coraz bardziej senny. Wszystkie wyniki wychodziły w porządku. Pewnego dnia, na Jego niezbyt prostym profilu, pojawił się garb. Wyglądało tak, jakby nos Mu spuchł, ale żaden wet nie wiedział co to może być. Nic się nie działo, kot zachowywał się normalnie i tylko ja miałam przeczucie, że dzieje się coś niefajnego.

Któregoś dnia zauważyliśmy, że Astral chodzi w kółko. Tak po prostu, chodził wokół pokoju, wyłącznie w jedną stronę i nie przestawał. Później wchodził w najciaśniejsze zakamarki np. w wąską przestrzeń między szafą a ścianą i stał tak bez końca, zwrócony głową do ściany. Zaniepokoiłam się nie na żarty. Weterynarz stwierdził, że są to objawy zaburzeń neurologicznych, ale trudno powiedzieć, czym są spowodowane. On nie chciał nam tego powiedzieć wprost, ale ja coraz bardziej czułam, że to jest TO.

Kiedy z dnia na dzień, kot stracił wzrok, byłam już niemal pewna. Postanowiliśmy zrobić Mu rezonans magnetyczny. Najbliższy mieliśmy w Rostocku, ale taniej było to zrobić we Wrocławiu. Gdy przygotowywałam Astrala do drogi, pożegnałam się z Nim tak, jakbym już nigdy miała Go nie zobaczyć. Serce nie chciało dopuścić do siebie tej myśli, ale rozum wiedział swoje.

Byłam w stałym kontakcie z moim bratem. Próbowałam wykrzesać z siebie resztki nadziei, ale kiedy badanie przeciągało się w nieskończoność, mogłam już tylko płakać. Diagnoza okazała się jeszcze gorsza od tego, co sobie wyobrażałam. Nowotwór był bardzo zaawansowany. Weterynarze zgodnie stwierdzili, że najlepszym rozwiązaniem będzie eutanazja. Przedłużanie Mu życia nie miało sensu, gdyż czekało Go już tylko cierpienie.

I tak 8 maja 2018 roku, moje serce rozbiło się na milion kawałków, a Astralinek dołączył do swoich kocich przyjaciół za Tęczowy Most.