Relacja z porodu

Czekałam najpierw na ruję, potem na potwierdzenie ciąży, aż w końcu na kociaki. Miałam koszmary senne, nieprzespane noce i mnóstwo stresu. Zadawałam tak głupie pytania, że teraz mi wstyd. Jak rozpoznam kolory na takich okruszkach? Czy będę wiedziała, że łożysko to łożysko, a nie coś innego? Cóż, strach ma wielkie oczy, a rzeczywistość okazała się na szczęście bardzo łaskawa.

COŚ zaczęło się dziać już w piątek (pewnie na widok ‘babci Gosi’), ale mimo różnych alarmujących sygnałów, ciągle było spokojnie. Czuwałam. Padłam o 5:00, ale budzik nastawiłam na 7:00, żeby czegoś nie przegapić…
Kiedy się obudziłam, Ginger właśnie stała w kuwecie i próbowała z siebie coś wydusić. O 8:00 pierwsze porządne skurcze…kilka parć…niecierpliwe zaglądanie kotce pod ogon. O 9:00 na świecie pojawił się rudy facet – największy z całej gromadki – waga urodzeniowa: 137 g. Na jego widok, po prostu się poryczałam…

Piętnaście minut później, do cycka dołączyło “niebieskie cudo”. Płeć tego kociaka to dla mnie prawdziwa zagadka – waga urodzeniowa: 128 g.

Następny pojawił się kremowy kocurek, waga urodzeniowa: 124 g. Napędził mi strachu bo strasznie długo nie chciał się do mnie odezwać… ale kiedy się przywitał – chciałam skarcić go za krzyk

Po wiadomości o trzecim maluchu – przyjechała ‘babcia Gosia’, żeby obejrzeć wnuki. Chyba nawet ona nie podejrzewała Ginger o taką ilość…

Kolejne maluchy rodziły się w mniej więcej regularnych odstępach czasu. Kolorowy przeplataniec…

O 10:30 do drzwi świata zapukało kolejne “niebieskie cudo” – waga urodzeniowa: 134 g. Później było bardziej murzyńsko. Czarny chłopczyk – waga urodzeniowa: 124 g i czarna dziewczynka (a miała być szylkretka, ehhh) – waga urodzeniowa: 122 g.

I… na zakończenie o 11:40 urodziła się niebieska dziewusia – waga urodzeniowa: 115 g.

Ginger w roli mamy świetnie się sprawdza, tuż po urodzeniu ładnie zajęła się maluchami, a teraz cierpliwie wystawia cycusie do wiecznie nienajedzonej siódemki.

W tym miejscu chciałabym bardzo serdecznie podziękować wszystkim, którzy cierpliwie odpowiadali na moje głupie pytania i znosili moje marudzenie przez ostatnie dwa miesiące. Myślę, że Oni dobrze wiedzą, że chodzi o nich.

Dziękuję również wszystkim tym, którzy trzymali kciuki i cieszyli się razem ze mną. Z imionami będzie problem – nie byłam gotowa na taką ilość.